wtorek, 7 lutego 2017

JAK ZOSTAĆ KANONIEREM

Zastanawialiście się kiedyś, jak zostaje się kibicem Arsenalu? Nasz człowiek powie wam jak stało się to w jego przypadku! Sami przeczytajcie... 😏


Miłość do Arsenalu, to uczucie o niewyobrażalnej skali trudności. Dobrze wie to każdy fan ekipy z Emirates.



Moje serce zostało ustrzelone przez londyńskich „Kanonierów” w sezonie 2005/2006, kiedy to zachwycili w Lidze Mistrzów. Zachwycili również mnie, 10 – latka, który tak naprawdę zaczynał dopiero rozumieć futbol i jego piękno. To właśnie dzięki meczom Arsenalu w tamtej edycji Champions League, poczułem że chcę utożsamiać się z tą drużyną, na dobre i na złe. Gdy tylko w telewizji pokazywano mecz ekipy Arsene’a Wengera nie było siły, która zabrałaby mnie z przed telewizora. Jak już wspomniałem chciałem być z londyńczykami na dobre i złe, i to co dobre trwało w najlepsze, w cuglach wygrana grupa z Ajaxem, FC Thun oraz Spartą Praga. Następnie przyszła kolej na wspaniałe pojedynki z Realem Madryt i Juventusem Turyn. Szczególnie w mojej pamięci utkwił mecz ze „Starą Damą” w Londynie, w którym doszło do symbolicznej „zmiany warty” w Arsenalu. Kapitalną partie rozegrał w tamtym spotkaniu 18 – letni wówczas Cesc Fabregas, Hiszpan zdobył bramkę i zaliczył asystę przy golu Thierry’ego Henry’ego. Wspomniana „zmiana warty” dotyczy właśnie tego młodziutkiego Fabregasa a byłego kapitana londyńczyków, ówczesnego gracza Juventusu, Patricka Vieiry, który był niewidoczny w tamtym spotkaniu, co w dużej mierze było zasługą Cesca. W półfinale na drodze drużyny z Highbury stanął Villarreal, zespół dowodzony przez Juana Riquelme. „Żółta łódź podwodna” postawiła duży opór Arsenalowi, finał dla Anglików uratował w rewanżu Jens Lehmann, broniąc karnego w 90 minucie meczu. Był to 10 mecz z rzędu z czystym kontem Niemca w tamtej edycji Ligi Mistrzów. Ostatnim przystankiem tej podróży miał być Paryż, 17 maja 2006 roku na Stade de France, Arsenal mierzył się z wielką Barceloną Franka Riijkarda. Ten finał to był dla mnie prawdziwy rollercoaster emocji. Od czerwonej kartki Jensa Lehmanna, gdzie pamiętam, czułem się jakby ktoś zabrał mi moje ulubione zabawki, po wybuch radości po bramce Sola Campbella. W drugiej połowie gdy wydawało się że Barcelona nie zdoła wygrać, futbol pokazał mi swoje okrutne oblicze. Jokerami w talii Riijkarda okazali się Henrik Larsson i Julian Belletti, pierwszy zaliczył dwie asysty a drugie ustalił wynik meczu na 2-1 dla „Dumy Katalonii”. Była to dla mnie pierwsza tak gorzka lekcja futbolu. Jednak dziś po blisko 10 latach od tamtych wydarzeń, jestem dumny że mogłem być ich świadkiem, tego moim zdaniem apogeum formy takich piłkarzy jak Thierry Henry, Fredrik Ljungberg, Sol Campbell ale również początków wielkich karier Cesca Fabregasa czy Robina van Persiego. Ówczesne połączenie piłkarzy z kadry „The Invincibles” i kilku młodych graczy dało piorunujący efekt. Po tamtym sezonie nastąpiło kilka lat pucharowej posuchy dla Arsenalu, którą „Kanonierzy” przerwali dopiero w 2014 roku, dokładnie 8 lat po pamiętnym finale Ligi Mistrzów, w dniu moich 19 urodzin, zdobywając 11. Puchar Anglii.

  
Pomimo tego jak momentami jest ciężko być kibicem Arsenalu, czuję dumę, mogąc utożsamiać się z tym klubem, ponieważ Kanonierem się jest a nie bywa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz